Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2017

Architektoniczne realia

Zabierałam się już parę razy do pisania tej notki. Raz patrząc pozytywnym okiem, a raz wstrzymując palce przed napisaniem brzydkich słów. Myślę, że w końcu powinna się ona pojawić na blogu. Jako sklejka notek z różnego czasu. To tyle na wstępie. To zabawne jak prawdziwe życie dorosłe różni się od tego wyobrażonego oczami nastolatka. Kiedy byłam na pierwszym roku studiów, gdy mnie pytano co studiuję i odpowiadałam, że architekturę, większość robiła wielkie oczy i takie  "łaaaaaał". Nigdy nie rozumiałam skąd to łał, bo kierunek jak każdy inny. Dla mnie na "łał" zasługują studenci, którzy się podjeli studiowania np. fizyki technicznej albo studenci akademii muzycznej. Architektura jak to architektura. Wyszłam z założenia, że ludzie zawsze będą budować domy, więc praca będzie, a poza tym trochę powiązane ze sztuką, więc też strasznie nudno nie będzie. Potem poszłam na uczelnie, gdzie na dzień dobry powiedzieli nam, że jesteśmy jednym z najlepszych wydziałów architektu...

O lekarzach

Dziś będzie o lekarzach. Wchodząc na fb natknęłam się na wiele postów na temat protestu lekarzy rezydentów. Po przeczytaniu paru komentarzy pod postami protestujących lekarzy, matek na rezydenturze itp.  znów straciłam wiarę w ludzi. A przecież tak nie może być! Ta sprawa nie powinna być nikomu obojętna. I może zanim zaczniecie krytykować, zanim dacie się ponieść propagandzie TVP to zatrzymajcie się chwilę i pomyślcie sami. A oto jak ja to widzę: Studiowanie medycyny do najprostszych nie należy. Pewnie jest kilka kursów, które można, brzydko mówiąc, olać, jednak cała reszta jest istotna. Nie możesz nauczyć się czegoś metodą "tylko na jutro, potem zapomnę", jak to mi się zdarzało z kursami historii. Bo właśnie w momencie "potem zapomnę" na tobie może spoczywać odpowiedzialność za drugie życie. Po studiach i po rocznym stażu w sumie dalej jesteś nikim, no bo jak to, lekarz bez specjalizacji? A specjalizacja to kolejne lata nauki. Pamietam jak byłam mała i jeździliś...

Walka z żywiołem

Napisałam tę notkę miesiąc temu, ale chyba wcale nie miałam ochoty jej wrzucić, bo nie dotyczy miłych wspomnień. Skoro jednak jest już napisana, to niech będzie i na blogu, ku przestrodze. Za oknem widzisz ogień zbliżający się w twoją stronę. Masz dwie może trzy minuty na opuszczenie domu. Co zabierasz ze sobą? Znacie te pytania? Coś w stylu „co zabierzesz ze sobą na bezludną wyspę” tylko bardziej w obliczu katastrofy. Gorzej jak takie pytania pojawiają ci się w głowie nie z powodu jakiejś głupiej zabawy, lecz dlatego, że za oknem naprawdę widzisz ogień. Jeśli chodzi o żywioły i katastrofy z nimi związane, to chyba bardziej jesteśmy przyzwyczajeni (choć może to nie do końca dobry dobór słowa), my – Polacy, do wody i powodzi. Powódź z 97 roku pozostanie w mojej pamięci chyba na zawsze. Potem, na przestrzeni lat, zdarzały się kolejne powodzie, mniejsze i większe. Sardynia z powodziami raczej nie miewa problemów. Czasem są małe podtopienia spowodowane silnym deszczem, j...

Dobre bo polskie

Dzisiaj będzie znów o jedzeniu. Parę dni temu minęły równe dwa lata odkąd mieszkam tutaj. Wszyscy się pytają „jak się żyje na Sardynii?”. Na to pytanie odpowiadałam również w którejś notce, ale dzisiaj będzie o jedzeniu! Na Sardynii je się bardzo dobrze. Produkty są zazwyczaj świeże (nawet w supermarketach!) często z lokalnych upraw.  Bogactwo ryb i owoców morza niekiedy może nawet zawstydzić asortyment naszego polskiego makro. Jednak mimo tych wszystkich pyszności, czasem mi brakuje naszych polskich specjałów, przywodzących na myśl rodzinny dom. Oto lista kilku produktów, których mi brakuje najbardziej, a których zakup na Sardynii jest niemożliwy lub niezwykle trudny/drogi. 1. Twaróg – jestem ogromnym wielbicielem serników, a jak przygotować sernik bez naszego pysznego polskiego twarogu? Co prawda jest ricotta, ale to jednak nie to samo. Jak byłam mała na śniadanie często jadłam kanapki z twarogiem i miodem. Pyszności! A pierogi ruskie? A naleśniki? A makaron z serem? Same ...

Niestety znów o polityce

Miało być dzisiaj o czymś innym, miało być o pożarze i o strachu o mój dom, jednak to temat, o którym nie chcę teraz myśleć, bo coś innego zaprząta mi głowę. Będzie (niestety) o polityce i o strachu o mój kraj. Ale zacznijmy trochę w innym punkcie, cofnijmy się o trzy lata. Trzy lata temu na koniec wakacji wyjechałam na Sardynię na Erasmusa. Właściwie nie wiem dlaczego, ale zawsze byłam przekonana, że obcokrajowcy o Polsce mają dość nieciekawe zdanie. Może to przez tę niemiecką reklamę mediamarkt, w której Polaków przedstawili jako złodziei. Lecz, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, wcale tak nie było. Większość młodych ludzi, których poznałam, miała dobre zdanie o Polsce. Mówili mi, że to piękny kraj, że widzieli Kraków, że jesteśmy sympatyczni i gościnni, że mamy pyszne jedzenie, że jest tanio. Niektórzy byli zaskoczeni, że nasze miasta są nowoczesne, że nie różnią się bardzo, jeśli chodzi o stopień rozwoju, od innych miast europejskich. Byli zdziwienia, że wszędzie można płacić ka...

Gunsi jak marzenie!

Zazwyczaj jakoś tak wychodzi, że moje przemyślenia są pesymistyczne i pełne krytyki. Dzisiaj więc trochę optymizmu, szczęścia i radości. Niestety nie będzie o Italii (może dlatego, że to by były oksymorony, a może nie). Zaczynajmy! To będzie jedna z tych historii, gdy marzenia się spełniają. Kiedy byłam mała, pod koniec szkoły podstawowej, moim marzeniem były glany - wysokie wojskowe buty z kawałkiem blachy na przodzie i śrubami w podeszwach (Mama mówiła, że są niezdrowe dla stóp). Gdy wreszcie je kupiłam, chodziłam w nich, kolorowych podkolanówkach i spódnicy, a w uszach zawsze miałam słuchawki. Mp trójki nie były jeszcze na czasie, więc miałam mojego fioletowego walkmana, a w nim na zmianę kasety Metalliki i Guns N` Roses. Pamiętam również, że zawsze gdy miałam odkurzać mieszkanie, włączałam wzmacniacz i epkę z Knockin On The Heavens Door lub November Rain. I tak sobie odkurzałam śpiewając z Axlem moje wymyślone (pseudo)angielskie słowa. Potem, jak już byłam w gimnazjum, Gunsi mi...

Jeździsz jak Włoch!

Zawsze jak wyjeżdżam autem na włoskie drogi, przychodzi mi na myśl przysłowie „jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one”. Ostatnio zastanawiałam się jak to jest, że Włosi dali początek tym wszystkim wielkim koncernom samochodowym jak np. Fiat, Alfa Romeo i tym wszystkim superautom jak choćby Ferrari, Lamborghini czy Maserati, a mimo to jeżdżą jakby mózgi zostawili przed wyjściem na kaloryferze. Jak to się stało? Żeby prowadzić samochód na Sardynii przede wszystkim trzeba uzbroić się w cierpliwość (bardzo dużo cierpliwości) i w oczy naokoło głowy. Przydałby się też dar jasnowidzenia, by przewidzieć kolejny ruch „przeciwnika”, ale z tym to już trochę trudniej. Mówi się, że w Polsce jest dużo wypadków, a Polacy nie respektują prawa. Jednak po dwóch latach na Sardynii dochodzę do wniosku, że polscy kierowcy są całkiem grzeczni i kulturalni. Czasem tylko jeżdżą za szybko. Sardyńscy kierowcy na drodze są niezdecydowani kiedy powinni podjąć szybką decyzję i zanadto pewni, ...

Moja poezja

Dla jednych poezją jest Tuwim, inni zaczytują się Szymborską czy Galczyńskim.  Dla mnie poezją są książki kucharskie, czasopisma kulinarne czy nawet blogi. Gdy czytam w mej głowie wybucha eksplozja smaków. Wyobraźnia podsuwa kolory i zapachy. Aż ślinka cieknie... A gdy oprócz słów strony zdobią piękne zdjęcia, mój czas przestaje się liczyć i szybko szukam w głowie jakiejś okazji by móc przygotować te wszystkie pyszności. Tarta z kremem cytrynowy i bezą włoską, tiramisu z odrobiną nuty truskawkowe, ciasto nasączane limoncello z kandyzowanymi cytrynami. ... Te piękne słowa, te zdjęcia, te tytuły. To wszystko miód na moje serce. A gdy wreszcie wejdę do kuchni wszystkie smutki i troski idą w dal. Jest tylko Kapitan Planeta, który ubija mi białka, i piekarnik, który zawsze się stara by zakalców nie było. No i Pan Nóż, który po chwilach złamania wrócił do mnie w pełni sił. Cała drużyna mamy moc wielka by przywołać uśmiechy na twarzach naszych gości i domowników. Gdy zimna wracają zm...

Prosta droga do...

Gdy przyjechałam na Sardynię, Cagliari wydawało mi się najbezpieczniejszym miastem na świecie. Wychodziłam sama o 23 i wracałam nad ranem, nie martwiąc się o  swoje życie i nie patrząc podejrzliwie na każdy zbliżający się cień. Było jak na wakacjach, zero łysych dresów, pijanych nastolatków szukających guza, nie było powodu by przechodzić na drugą stronę ulicy, gdy z naprzeciwka zbliżał się nieznajomy. Może to była moja studencka naiwność, a może po prostu było bezpieczniej. Jednak po dwóch latach mieszkania tutaj, widzę, że wcale tak kolorowo nie jest. Również na Sardynii widoczny jest problem uchodźców, lecz nie tych uciekających przed wojną, chroniących życie swoje i swoich rodzin, ale zupełnie innych – imigrantów z Afryki, szukających lepszego życia… danego im za darmo. Są oczywiście ci na plaży, którzy cały dzień pieką się w słońcu, chodzą w tę i z powrotem, usiłując sprzedać wszelkiego rodzaju towary, od okularów po tuniki, narzuty itp. Ci, można by rzec, że pracują, Nawet...