Przejdź do głównej zawartości

Prosta droga do...

Gdy przyjechałam na Sardynię, Cagliari wydawało mi się najbezpieczniejszym miastem na świecie. Wychodziłam sama o 23 i wracałam nad ranem, nie martwiąc się o  swoje życie i nie patrząc podejrzliwie na każdy zbliżający się cień. Było jak na wakacjach, zero łysych dresów, pijanych nastolatków szukających guza, nie było powodu by przechodzić na drugą stronę ulicy, gdy z naprzeciwka zbliżał się nieznajomy. Może to była moja studencka naiwność, a może po prostu było bezpieczniej. Jednak po dwóch latach mieszkania tutaj, widzę, że wcale tak kolorowo nie jest.
Również na Sardynii widoczny jest problem uchodźców, lecz nie tych uciekających przed wojną, chroniących życie swoje i swoich rodzin, ale zupełnie innych – imigrantów z Afryki, szukających lepszego życia… danego im za darmo. Są oczywiście ci na plaży, którzy cały dzień pieką się w słońcu, chodzą w tę i z powrotem, usiłując sprzedać wszelkiego rodzaju towary, od okularów po tuniki, narzuty itp. Ci, można by rzec, że pracują, Nawet ciężko. Na pewno o żadnej umowie o pracę nie ma mowy, ale przynajmniej coś robią. Zazwyczaj są z Senegalu, zazwyczaj są mili, porozmawiają, życzą miłego dnia i sobie pójdą. Niektórzy są bardziej natrętni, ale nieagresywni i nieszkodliwi.
Kolejnym typem imigrantów (tu już zaczyna się robić dziwnie) są ci, którzy sprzedają na światłach chusteczki higieniczne, gumki do włosów czy zapalniczki. Zapala się czerwone światło i oni od auta do auta idą, proponując swoje towary. Łatwo się domyślić, że prawie nikt nic nie kupuje. Jednak również tak grupa nie jest szkodliwa. Niektórzy zagadają, zapytają się dokąd jedziesz, życzą ci miłego dnia i takie tam.
Idąc dalej robi się coraz mniej ciekawie. Są też parkingowi. Masa czarnych mężczyzn, zdrowych, młodych, wskazujących ci wolne miejsce do zaparkowania. Jak zaparkujesz tak gdzie chcę, traktują to jak pewnego rodzaju zobowiązanie. Musisz od nich coś kupić, albo skarpety, albo osłonkę na szybę albo jakąś inną pierdołę. Albo bilet parkingowy, który wyżebrali od jakiegoś kierowcy opuszczającego parking. Oczywiście można im odmówić. Są tacy co zostawią cię w spokoju, ale są też tacy, którzy idą za tobą, namawiając cię do zakupu czegokolwiek. Jak nie reagujesz stają się bardziej natarczywi, czasami zaczynają cię obrażać w swoim języku. Są też tacy, którzy nie wypuszczą cię z auta. Będą trzymać drzwi dopóki im nie zapłacisz.
Ostatnia grupa to ci, którzy nic nie robią. Stoją pod barem lub supermarketem prosząc o pieniądze. Zastanawiający jest ich wygląd i ubiór. Są zawsze czyści, mają nowe dżinsy, markowe buty, smartfony, bluzy adidasa i tak dalej. Skąd więc biorą na to pieniądze? Za każdym razem, gdy ich widzę, mam ochotę im krzyknąć w twarz „Weź się do roboty!”. Skąd ta złość? A stąd, że oni dostają wszystko. Dostają ubezpieczenie zdrowotne, meldunek, zakwaterowanie i ciepłe posiłki. Wszystko z kieszeni podatników. Państwo płaci np. starym hotelom 30 euro na dzień za każdego imigranta, a hotel ma za zadanie zapewnić im zakwaterowanie, dostęp do sanitariatów i wyżywienie. Oni nie pracują, co więcej nie wykazują nawet chęci do podjęcia pracy. Mnie za to jako obywatelce kraju należącego do Unii Europejskiej nie należy się nic. Nie mogę się tutaj zameldować, nie mogę się doprosić o ubezpieczenie zdrowotne, ani o umowę o pracę. Mam wykształcenie wyższe, znam języki obce i przede wszystkim mam chęć do pracy. Gdzie tu sens?
Jak się łatwo domyślić, duża część z nich handluje narkotykami. Może tylko haszem i ziołem, a może czymś więcej. Jednak jeśli rodowity Sardyńczyk zostanie złapany z trzema lolkami przeżywa mnóstwo nieprzyjemności, jest aresztowany, grozi mu sprawa w sądzie. Jeśli to spotka jednego z naszych czarnych mieszkańców, jest puszczany wolno po godzince. Gdzie tu sprawiedliwość?
I wreszcie na sam koniec, ostatnio w gazecie pisali, że na jednym z placów w centrum Cagliari, kilku czarnych pobiło się, w grę weszły noże i inne niebezpieczne przedmioty. Musieli postawić tam patrole policji, bo sytuacje wygląda niebezpiecznie nawet w ciągu dnia. Słyszy się o kradzieżach, gwałtach. Wszystko na placu przy dworcu, gdzie znudzeni imigranci szukają zaczepki. Ostatnio moja teściowa powiedziała, że rosły, muskularny, czarny młodzieniec szedł za nimi prawie pod sam dom, cały czas mówiąc, że na pewno mają jakieś pieniądze i że specjalnej różnicy im nie zrobi jeśli mu dadzą parę euro. Czy tylko według mnie coś tu nie gra?

Tak właśnie rodzi się niechęć. W tym wypadku nie jest nieuzasadniona. Sama się złapałam na tym nie raz, a przecież mi do rasizmu naprawdę daleko. Uwielbiam różnorodność, różne kultury, różne zwyczaje. Ciekawi mnie to i z chęcią zgłębiam różne tajemnice. Ale lubię też sprawiedliwość i naprawdę mnie wkurza kiedy to mnie traktują nie fair. Nie chcę bać się parkować w centrum miasta, ani unikać niektórych placów. Nie chcę żeby mnie obrażano a to, że nie daję komuś moich ciężko zarobionych pieniędzy. To chyba nie są zbyt wielkie życzenia, prawda?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O lekarzach

Dziś będzie o lekarzach. Wchodząc na fb natknęłam się na wiele postów na temat protestu lekarzy rezydentów. Po przeczytaniu paru komentarzy pod postami protestujących lekarzy, matek na rezydenturze itp.  znów straciłam wiarę w ludzi. A przecież tak nie może być! Ta sprawa nie powinna być nikomu obojętna. I może zanim zaczniecie krytykować, zanim dacie się ponieść propagandzie TVP to zatrzymajcie się chwilę i pomyślcie sami. A oto jak ja to widzę: Studiowanie medycyny do najprostszych nie należy. Pewnie jest kilka kursów, które można, brzydko mówiąc, olać, jednak cała reszta jest istotna. Nie możesz nauczyć się czegoś metodą "tylko na jutro, potem zapomnę", jak to mi się zdarzało z kursami historii. Bo właśnie w momencie "potem zapomnę" na tobie może spoczywać odpowiedzialność za drugie życie. Po studiach i po rocznym stażu w sumie dalej jesteś nikim, no bo jak to, lekarz bez specjalizacji? A specjalizacja to kolejne lata nauki. Pamietam jak byłam mała i jeździliś...

Dobre bo polskie

Dzisiaj będzie znów o jedzeniu. Parę dni temu minęły równe dwa lata odkąd mieszkam tutaj. Wszyscy się pytają „jak się żyje na Sardynii?”. Na to pytanie odpowiadałam również w którejś notce, ale dzisiaj będzie o jedzeniu! Na Sardynii je się bardzo dobrze. Produkty są zazwyczaj świeże (nawet w supermarketach!) często z lokalnych upraw.  Bogactwo ryb i owoców morza niekiedy może nawet zawstydzić asortyment naszego polskiego makro. Jednak mimo tych wszystkich pyszności, czasem mi brakuje naszych polskich specjałów, przywodzących na myśl rodzinny dom. Oto lista kilku produktów, których mi brakuje najbardziej, a których zakup na Sardynii jest niemożliwy lub niezwykle trudny/drogi. 1. Twaróg – jestem ogromnym wielbicielem serników, a jak przygotować sernik bez naszego pysznego polskiego twarogu? Co prawda jest ricotta, ale to jednak nie to samo. Jak byłam mała na śniadanie często jadłam kanapki z twarogiem i miodem. Pyszności! A pierogi ruskie? A naleśniki? A makaron z serem? Same ...

Walka z żywiołem

Napisałam tę notkę miesiąc temu, ale chyba wcale nie miałam ochoty jej wrzucić, bo nie dotyczy miłych wspomnień. Skoro jednak jest już napisana, to niech będzie i na blogu, ku przestrodze. Za oknem widzisz ogień zbliżający się w twoją stronę. Masz dwie może trzy minuty na opuszczenie domu. Co zabierasz ze sobą? Znacie te pytania? Coś w stylu „co zabierzesz ze sobą na bezludną wyspę” tylko bardziej w obliczu katastrofy. Gorzej jak takie pytania pojawiają ci się w głowie nie z powodu jakiejś głupiej zabawy, lecz dlatego, że za oknem naprawdę widzisz ogień. Jeśli chodzi o żywioły i katastrofy z nimi związane, to chyba bardziej jesteśmy przyzwyczajeni (choć może to nie do końca dobry dobór słowa), my – Polacy, do wody i powodzi. Powódź z 97 roku pozostanie w mojej pamięci chyba na zawsze. Potem, na przestrzeni lat, zdarzały się kolejne powodzie, mniejsze i większe. Sardynia z powodziami raczej nie miewa problemów. Czasem są małe podtopienia spowodowane silnym deszczem, j...