Dzień 3
Ten dzień był bogaty w brak czasu, począwszy od samego
ranka. Po pierwsze jak zwykle wybrałam się za późno do mercato san Benedetto czyli tutejszej hali
targowej. Jeśli raz tam wejdziesz, to na zawsze odechce ci się robienia zakupów
w wielkich supermarketach. Tyle świeżych owoców, jeszcze więcej świeżych
warzyw. A mięsa!! Każde krwiste czerwone, wołające do ciebie z lodówki „kup
mnie, usmaż na krwisto i zjedz!”, no może poza kaczkami które merdały jedynie
swoimi martwymi nóżkami. Ale na mięsach świat targowy się nie kończy, gdyż cały
drugi poziom zajmują nasi przyjaciele morscy. Począwszy od ryb u nas wszystkim
znanych jak dorada, łosoś, tuńczyk, skończywszy na owocach morza każdego
rodzaju. Od chomarów, krabów, krewetek, langustynek, po małże, ślimaki,
przegrzebki i całą chmarę innych pyszności. Mogłabym wstawić zdjęcie, ale jaki
pożytek ze zdjęcia. Użyjmy wyobraźni, stwórzcie w swojej głowie własny obraz
tych pyszności, sami pokolorujcie krewetki pędzlem waszych komórek mózgowych.
Wysilcie się! Albo po prostu przyjedźcie do Cagliari.
Kolejną rzeczą fascynującą w takim przedsięwzięciu jak
mercato są ludzie. Każdy uśmiechnięty, każdy zagaduje, każdy chcę doradzić i
coś sprzedać. Może to przez moje włosy, albo przez kolorowe spodnie, ale
przechadzając się między straganami nawiązałam więcej znajomości niż przez
miesiąc we Wrocławiu. Gdy drugi raz wybrałam się po ryby przywitali mnie
zwracając się do mnie po imieniu!
A potem przygotowałam kolacje.
Komentarze
Prześlij komentarz