Przejdź do głównej zawartości

Language mindf*ck czyli językowy zawrót głowy

 Dzisiejsza notka będzie o tym, kiedy będąc całkiem mądrymi czujemy się nad wyraz głupimi. Już spieszę z wyjaśnieniem, ale wcześniej mała wspominajka. 

Pamiętam, gdy na początku studiów udałam się w podróż do Bolonii, by odwiedzić moją przyjaciółkę Paulinę. To była w ogóle moje pierwsza samotna podróż samolotem! Wtedy jeszcze nie władałam językiem włoskim, więc biedna Paulina była moim translatorem wszędzie tam, gdzie z angielskim nie dało się niczego wskórać. Jednego wieczoru udałyśmy się do znajomych Pauliny na kolację i winko. Po kieliszku czy dwóch miałam z niej straszny ubaw. Wieczorne konwersacje przy stole toczyły się w trzech językach. Pauliny ze mną - po polsku, znajomych ze mną - po angielsku, znajomych z Pauliną - po włosku. Po tych dwóch kieliszkach wina, dużej ilości zwiedzania w dzień i jedzenie, i śmiechów, i chichów wieczorem, Paulinie zaczęło się już mieszać do kogo ma mówić w jakim języku, zaczęła mówić do mnie po włosku, do znajomych po polsku i tak dalej. WTEDY wydawało mi się to strasznie komiczne. No bo jak to tak nie wiedzieć w jakim języku trzeba mówić. TERAZ rozumiem jej ból w stu procentach. 

Za 5 dni minie 7 lat od kiedy mieszkam za granicą. Dodając Erasmusa będzie prawie 8. Od prawie 8 lat na porządku dziennym używam dwóch języków: mojego ojczystego oraz włoskiego. Gdy mieszkałam we Włoszech używałam więcej włoskiego niż polskiego. Więc gdy przyjeżdżałam do Polski, czasem odruchowo zaczynałam mówić po włosku. Zwłaszcza gdy ktoś zadał mi pytanie znienacka lub gdy chciałam wyrazić jakąś myśl po dłuższym zamyśleniu. Wtedy moja rodzina miała ze mnie ubaw. To trochę dziwne uczucie gdy zdajesz sobie sprawę, że Twój mózg nie do końca wie, którego języka powinien użyć. Jednak im dłużej przebywałam w Polsce tym rzadziej zdarzały mi się takie błędy. 

Potem przyszły kolejne wyzwania, jak np. wspólna kolacja z moimi rodzicami, moimi teściami włoskimi, moim partnerem i moim bratem. Cała ta grupa nie mówiła wspólnym językiem. Rodzice mówią po niemiecku i angielsku, ale nie po włosku, teściowie mówią tylko po włosku. Ja dostałam zaszczytne miejsce na środku stołu i byłam tłumaczem dla wszystkich. Mimo, że kolacja była bardzo miła i smaczna to po dwóch godzinach chciałam już żeby nikt nic więcej do mnie nie mówił, bo mój mózg parował od nadmiaru języków.

Mimo wszystko po tych 5 latach mieszkania we Włoszech mój mózg zakodował sobie do kogo się mówi w jakim języku i w miarę dawał radę. No i wtedy skończyło się rumakowanie w 2 językach i doszedł trzeci - znany, lecz nie używany na co dzień, angielski stał się nagle tym głównych prawie językiem. Więc mój mózg dokodował sobie kolejny język: praca - angielski, dom w Holandii - włoski, dom w Polsce - polski. 

I co, i co? i byłoby spoko, gdyby nie to, że w pracy pojawili się Włosi! I wtedy już w mózgu się pojawił ERROR, bo przecież do Włochów to po włosku trzeba mówić (no nie trzeba, ale nie wszyscy rozumieli po angielsku, więc czasem trzeba), no ale Włosi przecież byli w pracy, a w pracy się mówi po angielsku. I tak doszłam do kuriozalnej sytuacji, gdy mówiono do mnie po włosku, a ja odpowiadałam po angielsku, bo mój mózg nie zdołał się przełączyć na włoski. Ale gdy Carlo mówił do mnie w pracy po włosku, mózg znał już jego twarz i głos, więc wiedział, że tam trzeba po włosku. I kto mądry mi to wyjaśni?

Kolejną niezręcznością jest sytuacje, gdy pytają się po polsku o moją pracę, a ja nie umiem wyjaśnić, bo nie znam polskich określeń na pracowe rzeczy. Z drugiej strony też nie chcę używać angielskich wyrażeń w polskich zdaniach, bo to strasznie zaśmieca nasz język. A co dopiero używanie angielskich słów odmienionych po polsku. "No wiesz, bo byłam na mitingu na temat tego damidżu, który zreportowali w kju-di-efie wczoraj na zmianie superwajzora X" JU NOŁ ŁOT AJ MIN!!!!

Teraz mamy w pracy i Polaków i Włochów, a oficjalnym językiem jest angielski, więc mam trochę gimnastyki językowej. Ale! Staram się odpowiadać używając tylko JEDNEGO języka w zdaniu. Pewnie dlatego mówię tak wolno...

Na koniec chciałam przeprosić Paulinę za nabijanie się jej językowego zawrotu głowy. Myślę, że karma wróciła do mnie i teraz również mi się to zdarza.

CZIRS!

Komentarze

  1. Cóż to były za dni! Biały dym w Watykanie, kiedy wylądowałaś, akademik, kolacje, carabinierzy w pubie! No i ten językowy mindf*ck 🤣 zdążyło mi się kilka takich sytuacji w życiu i zawsze to jest i zabawne, i zaskakujące, że nasz mózg taki dziwny!

    P.s. Przeprosiny przyjęte! Karma is a b...! 😜

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O lekarzach

Dziś będzie o lekarzach. Wchodząc na fb natknęłam się na wiele postów na temat protestu lekarzy rezydentów. Po przeczytaniu paru komentarzy pod postami protestujących lekarzy, matek na rezydenturze itp.  znów straciłam wiarę w ludzi. A przecież tak nie może być! Ta sprawa nie powinna być nikomu obojętna. I może zanim zaczniecie krytykować, zanim dacie się ponieść propagandzie TVP to zatrzymajcie się chwilę i pomyślcie sami. A oto jak ja to widzę: Studiowanie medycyny do najprostszych nie należy. Pewnie jest kilka kursów, które można, brzydko mówiąc, olać, jednak cała reszta jest istotna. Nie możesz nauczyć się czegoś metodą "tylko na jutro, potem zapomnę", jak to mi się zdarzało z kursami historii. Bo właśnie w momencie "potem zapomnę" na tobie może spoczywać odpowiedzialność za drugie życie. Po studiach i po rocznym stażu w sumie dalej jesteś nikim, no bo jak to, lekarz bez specjalizacji? A specjalizacja to kolejne lata nauki. Pamietam jak byłam mała i jeździliś...

Dobre bo polskie

Dzisiaj będzie znów o jedzeniu. Parę dni temu minęły równe dwa lata odkąd mieszkam tutaj. Wszyscy się pytają „jak się żyje na Sardynii?”. Na to pytanie odpowiadałam również w którejś notce, ale dzisiaj będzie o jedzeniu! Na Sardynii je się bardzo dobrze. Produkty są zazwyczaj świeże (nawet w supermarketach!) często z lokalnych upraw.  Bogactwo ryb i owoców morza niekiedy może nawet zawstydzić asortyment naszego polskiego makro. Jednak mimo tych wszystkich pyszności, czasem mi brakuje naszych polskich specjałów, przywodzących na myśl rodzinny dom. Oto lista kilku produktów, których mi brakuje najbardziej, a których zakup na Sardynii jest niemożliwy lub niezwykle trudny/drogi. 1. Twaróg – jestem ogromnym wielbicielem serników, a jak przygotować sernik bez naszego pysznego polskiego twarogu? Co prawda jest ricotta, ale to jednak nie to samo. Jak byłam mała na śniadanie często jadłam kanapki z twarogiem i miodem. Pyszności! A pierogi ruskie? A naleśniki? A makaron z serem? Same ...

Walka z żywiołem

Napisałam tę notkę miesiąc temu, ale chyba wcale nie miałam ochoty jej wrzucić, bo nie dotyczy miłych wspomnień. Skoro jednak jest już napisana, to niech będzie i na blogu, ku przestrodze. Za oknem widzisz ogień zbliżający się w twoją stronę. Masz dwie może trzy minuty na opuszczenie domu. Co zabierasz ze sobą? Znacie te pytania? Coś w stylu „co zabierzesz ze sobą na bezludną wyspę” tylko bardziej w obliczu katastrofy. Gorzej jak takie pytania pojawiają ci się w głowie nie z powodu jakiejś głupiej zabawy, lecz dlatego, że za oknem naprawdę widzisz ogień. Jeśli chodzi o żywioły i katastrofy z nimi związane, to chyba bardziej jesteśmy przyzwyczajeni (choć może to nie do końca dobry dobór słowa), my – Polacy, do wody i powodzi. Powódź z 97 roku pozostanie w mojej pamięci chyba na zawsze. Potem, na przestrzeni lat, zdarzały się kolejne powodzie, mniejsze i większe. Sardynia z powodziami raczej nie miewa problemów. Czasem są małe podtopienia spowodowane silnym deszczem, j...