Przejdź do głównej zawartości

Przyjaciel cz. 1


- Zjesz ze mną obiad? – Stasiu zaskoczony usłyszał w słuchawce głos Roli. Nie było ani cześć ani jak się masz.
- Tak. – odpowiedział bez namysłu.
- O piętnastej w Cegielni?
- Dobrze.
- To na razie. – rozłączyła się nie czekając nawet na jego odpowiedź. Siedział wpatrując się w telefon
i zastanawiał się, dlaczego do niego zadzwoniła. Zawsze jej mówił, że jeśli będzie potrzebowała pomocy to wie, gdzie go szukać, ale jakoś nigdy z tego nie skorzystała. Nigdy aż do dziś.
Nie byli nawet przyjaciółmi, jednak zawsze kiedy się widzieli czuł, że łączy ich jakaś dziwna więź. Nie potrafił tego określić. Była ładną dziewczyną, ale nie miała w sobie nic nadzwyczajnego. Nie była jedną z tych, na które jak patrząc serce zaczynało bić mocniej. Jednak kiedy z nią rozmawiał, czuł to dziwne ciepło rozchodzące się po całym ciele. Wiedział, że pracuje w szybko rozwijającej się korporacji, że w pracy jest czasem nudno, ale w sumie to lubi tam pracować, bo ma niezłą pensję, fajnych ludzi, no i multisporta. Wiedział, że gra na fortepianie, i że czasem, w środy można ją spotkać na jamm session w Nietocie. Ach! No i jeszcze jej imię, nazywała się Radochna, i każdy kto się tak do nie zwracał, otrzymywał w odpowiedzi nad wyraz piękną wiązankę, bogatą w epitety wszelkiego rodzaju. „Roli, po prostu Roli” mówiła na koniec.
Po dłuższym namyśle stwierdził, że to praktycznie wszystko, co o niej wiedział. Może było jeszcze parę nieistotnych szczegółów, ale z grubsza to było wszystko. Wzruszył ramionami, spojrzał na zegarek, po czym zaczął się szykować, bo było już po pierwszej, a dojazd na Rynek zajmie mu trochę czasu.
W Cegielni spotykali się czasem z kumplami z pracy. Był to całkiem przyjemny bar, w którym można było zjeść szybko i zdrowo. Wszedł do środka przeklinając pod nosem kwietniową pogodę. Był prawie maj, a na dworze właśnie spadło z pięć centymetrów śniegu! Zastanawiając się, kiedy ostatnio tak paskudnie przemarzł, szukał wzrokiem Roli. Gdy ją dostrzegł, serce mu zamarło…
Siedziała przy dwuosobowym stoliku w rogu sali, przygarbiona sączyła lemoniadę patrząc tępo w przestrzeń. Miała na sobie rozciągnięty, szary sweter, który zapewne widział już niejedną zimę, a spod stołu wystawały jej stopy obute w bezosobowe trapery o kolorze zbliżonym do niczego. Jej ukochane kolorowe adidasy, bluzki ze śmiesznymi nadrukami i wzorzyste spodnie zniknęły bez śladu. Jej twarz miała kolor zbliżony do odcieniu swetra, pod oczami malowały się cienie, a same oczy straciły dawny blask. Podszedł bliżej, cały czas mając wątpliwości, czy to aby na pewno ona. Wtedy go zauważyła i rzuciła ciche „cześć”.
Odsunął krzesło wciąż przyglądając się jej bacznie. Miał w głowie tysiące pytań, a przede wszystkim jedno: co się stało. Lecz gdy już otwierał usta, by je zadać, ona spojrzała na niego, a w jej spojrzeniu wyczytał nieme błaganie, by nie pytał o nic. Powiedział więc tylko:
- Miło cię widzieć – i usiadł obok niej.
Przeprowadzili krótką niezobowiązującą rozmowę na temat pogody i wybrali dania, a gdy kelnerka przyniosła jedzenie zamilkli udając, że rozkoszują się smakiem. Cały czas na nią zerkał. Nie mógł uwierzyć, że tak się zmieniła. Było oczywiste, że stało się coś złego, ale nie chciał jej dręczyć pytaniami. Stwierdził, że jeśli będzie chciała lub jeśli będzie na to gotowa, to mu powie. Patrzył na jej oczy, w których kiedyś zawsze tańczyły zawadiackie iskierki, które zazwyczaj zdobiła równiusieńka kreska eyerlinera. Teraz w tych oczach widział wielki smutek i zmęczenie, które podkreślał jeszcze mocniej brak makijażu.  Nie wiedział, czy myślami była w swoim świecie, czy też udawała, że nie widzi jak on jej się przygląda. Skończyła swoją sałatkę i zapytała go, czy ma ochotę na coś innego. Szczerze mówiąc, gdy ją zobaczyć jego apetyt gdzieś zniknął, więc poprosili kelnerkę o rachunek.
- Jest strasznie zimno na dworze. Przyjechałaś autem? – zapytał owijając się szalikiem.
- Tramwajem – odparła krótko.
- Jak chcesz podrzucę cię do domu, bo można zamarznąć na tych cholernych przystankach. – zaproponował, bo sam przyjechał autem. I wtedy to zobaczył. Tę mieszankę najbardziej negatywnych uczuć jakie istniały, ten cień, który przebiegł przez jej twarz i ten lęk w oczach.
- Ja… ja… -  zająkała się. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Coś ją dręczyło okropnie, coś co miało związek ze słowem „dom”.
Patrzył na nią, czekając na odpowiedź, ale ona nie powiedziała już nic więcej. Zapięła ostatni guzik kurtki i stała wpatrując się w swoje buty. Nie miał zielonego pojęcia, co się stało i ta niewiedza zaczynała go napawać lękiem. Bał się o nią. Miał przeczucie, że jeśli ją zostawi stanie się coś złego.
- Chcesz się zatrzymać u mnie na parę dni? -  zapytał a przez jej twarz przebiegło uczucie ulgi. Kiwnęła głową. – No to chodźmy. -  włożył kurtkę i wyszli razem w sam środek kwietniowej śnieżycy.
Dlaczego zadzwoniła do niego? Miała mnóstwo koleżanek, zazwyczaj w czasie wolnym była na mieście albo na kawie, albo na zakupach, albo po prostu na spacerze z którąś z nich. Na imprezach zawsze była otoczona koleżankami. Dlaczego nie zadzwoniła do nich? Dlaczego nie zadzwoniła do Rudej, do swojej najlepszej przyjaciółki, z którą kumplowała się już od gimnazjum? Dlaczego zadzwoniła akurat do niego? Ostatni raz rozmawiali ze sobą na spotkaniu klasowym w grudniu, ponad cztery miesiące temu. Pytania kłębiły mu się w głowie, a ilość znaków zapytania tylko rosła.
Mieszkał na Biskupinie w jednej z odnowionych kamieniczek. Mieszkanie udało mu się kupić po okazyjnej cenie dwa lata temu. Było nieduże, salon z kuchnią, sypialnia, łazienka i mały balkon, ale do życia w pojedynkę było idealne. No i nie musiał już się użerać ze studentami. Miał też blisko nad Odrę, więc starał się przynajmniej trzy razy w tygodniu iść pobiegać wzdłuż wałów.
Gdy tylko weszli do środka nastawił wodę na herbatę, bo Roli dosłownie trzęsła się z zimna. Okazało się, że jej trapery wcale nie były ani ciepłe, ani wodoodporne i jej skarpetki przemokły do suchej nitki. Usiadła skulona na kanapie i rozglądała się w milczeniu po salonie. Zatrzymała wzrok na jego zdjęciach, które poprzyklejał do ściany. Na większości byli koledzy z pracy albo z liceum, ale na jednym byli razem. To było zdjęcie z wycieczki w góry, którą zorganizowali na zakończenie szkoły.
Stasiu zniknął na chwilę w sypialni, po czym wrócił z suchą parą skarpet i kocem. Podał jej skarpety i opatulił ją kocem, jak małe dziecko. Następnie zaparzył herbatę, podał jej gorący kubek
i usiadł obok czekając, czy coś powie. Lecz ona szepnęła tylko dziękuje i dmuchała w kubek trzymając go oburącz. Poczekał jeszcze chwilę patrząc na nią z troską, ale nic już więcej nie powiedziała. Wstał
i podał jej pilot od telewizora.
- Jak chcesz obejrzyj coś sobie. Ja muszę dokończyć dokumenty do pracy. Potem przygotuję ci coś na kolację. – rzekł i wyjął laptopa z torby. Gdy już się usadowił przy stole, włączył komputer i zaczął pisać, poczuł, że ona go obserwuje. Podniósł oczy i spojrzał na nią.
- Dziękuję. – powiedziała jeszcze raz, a on wiedział, że tym razem nie miała na myśli ani pilota, ani herbaty.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O lekarzach

Dziś będzie o lekarzach. Wchodząc na fb natknęłam się na wiele postów na temat protestu lekarzy rezydentów. Po przeczytaniu paru komentarzy pod postami protestujących lekarzy, matek na rezydenturze itp.  znów straciłam wiarę w ludzi. A przecież tak nie może być! Ta sprawa nie powinna być nikomu obojętna. I może zanim zaczniecie krytykować, zanim dacie się ponieść propagandzie TVP to zatrzymajcie się chwilę i pomyślcie sami. A oto jak ja to widzę: Studiowanie medycyny do najprostszych nie należy. Pewnie jest kilka kursów, które można, brzydko mówiąc, olać, jednak cała reszta jest istotna. Nie możesz nauczyć się czegoś metodą "tylko na jutro, potem zapomnę", jak to mi się zdarzało z kursami historii. Bo właśnie w momencie "potem zapomnę" na tobie może spoczywać odpowiedzialność za drugie życie. Po studiach i po rocznym stażu w sumie dalej jesteś nikim, no bo jak to, lekarz bez specjalizacji? A specjalizacja to kolejne lata nauki. Pamietam jak byłam mała i jeździliś...

Dobre bo polskie

Dzisiaj będzie znów o jedzeniu. Parę dni temu minęły równe dwa lata odkąd mieszkam tutaj. Wszyscy się pytają „jak się żyje na Sardynii?”. Na to pytanie odpowiadałam również w którejś notce, ale dzisiaj będzie o jedzeniu! Na Sardynii je się bardzo dobrze. Produkty są zazwyczaj świeże (nawet w supermarketach!) często z lokalnych upraw.  Bogactwo ryb i owoców morza niekiedy może nawet zawstydzić asortyment naszego polskiego makro. Jednak mimo tych wszystkich pyszności, czasem mi brakuje naszych polskich specjałów, przywodzących na myśl rodzinny dom. Oto lista kilku produktów, których mi brakuje najbardziej, a których zakup na Sardynii jest niemożliwy lub niezwykle trudny/drogi. 1. Twaróg – jestem ogromnym wielbicielem serników, a jak przygotować sernik bez naszego pysznego polskiego twarogu? Co prawda jest ricotta, ale to jednak nie to samo. Jak byłam mała na śniadanie często jadłam kanapki z twarogiem i miodem. Pyszności! A pierogi ruskie? A naleśniki? A makaron z serem? Same ...

Walka z żywiołem

Napisałam tę notkę miesiąc temu, ale chyba wcale nie miałam ochoty jej wrzucić, bo nie dotyczy miłych wspomnień. Skoro jednak jest już napisana, to niech będzie i na blogu, ku przestrodze. Za oknem widzisz ogień zbliżający się w twoją stronę. Masz dwie może trzy minuty na opuszczenie domu. Co zabierasz ze sobą? Znacie te pytania? Coś w stylu „co zabierzesz ze sobą na bezludną wyspę” tylko bardziej w obliczu katastrofy. Gorzej jak takie pytania pojawiają ci się w głowie nie z powodu jakiejś głupiej zabawy, lecz dlatego, że za oknem naprawdę widzisz ogień. Jeśli chodzi o żywioły i katastrofy z nimi związane, to chyba bardziej jesteśmy przyzwyczajeni (choć może to nie do końca dobry dobór słowa), my – Polacy, do wody i powodzi. Powódź z 97 roku pozostanie w mojej pamięci chyba na zawsze. Potem, na przestrzeni lat, zdarzały się kolejne powodzie, mniejsze i większe. Sardynia z powodziami raczej nie miewa problemów. Czasem są małe podtopienia spowodowane silnym deszczem, j...