Przejdź do głównej zawartości

Mamma italiana



Niby Włochy wydają się krajem zbliżonym kulturowo do Polski, bywając jedynie na wakacjach w Italii nie tak łatwo wychwycić różnice, bo przecież to zaledwie kilkaset kilometrów od Polski, religia ta sama, te same warzywa i owoce, a klimat jedynie odrobinę cieplejszy. Jednak żyjąc na co dzień wśród Włochów, różnic nie da się nie zauważyć. Gdy się przyjrzymy włoskim stereotypom, a jak wiadomo, w każdych stereotypach troszeczkę prawdy można znaleźć, to widzimy Włocha gestykulującego, popijającego rogalika super mocnym e(X)spresso albo jedzącego pizzę lub spaghetti. Lub czterdziestoletniego Włocha mieszkającego jeszcze u rodziców, a konkretniej u Mamy, bo tata jakoś jest pomijany w opowieściach stereotypowych. Mamma italiana to mama wiecznie martwiąca się o swojego syna, nie ważne czy ma pięć lat, dziesięć czy czterdzieści, robiąca wszystko, by wyręczyć swojego pierworodnego w trudach życia codziennego.

Przed wyjazdem na Erasmusa nie przywiązywałam dużej wagi do tych stereotypów. Myślę, że oczekiwałam bardziej sytuacji podobnej do tej naszej w Polsce, czyli kończysz liceum, albo idziesz na studia albo do pracy. Szczerze mówiąc z moich rówieśników wśród znajomych i przyjaciół, naprawdę mała garstka mieszka z rodzicami, a nawet jeśli, to ta relacja wygląda zupełnie inaczej.
Mój Erasmus odbył się na ostatnim roku studiów magisterskich. Miałam 23 lata. Większość studentów ode mnie z roku w Polsce była mniej więcej w tym samym wieku, niektórzy mieli 24 lata niektórzy 25. Natomiast na Sardynii, czułam się jak przedszkolak goszczący chwilę w gimnazjum. Wszyscy byli ode mnie starsi, większość po trzydziestce. Gdy odpowiadałam ile mam lat, patrzyli na mnie zdziwieni spojrzeniem w stylu „Co w Twoim życiu poszło nie tak, że jesteś taka młoda i już kończysz studia?”. Sytuacja na imprezach przedstawiała się tak samo. Sardyńscy gospodarze, czyli studenci należący do stowarzyszenia ESN, byli pod trzydziestkę. Niektórzy nawet grubo po.

Jako, że z moimi blond włosami i jasnobrązowymi oczami wyróżniałam się na tle czarnowłosych Włoszek o ciemnych jak smoła oczach, sardyńscy chłopcy często do mnie zagadywali. Po krótkim smoltoku zawsze wychodziła na wierzch informacja, że mieszkają z rodzicami. W sumie, pomyślałam sobie, różne są sytuacje życiowe, czasem nie można sobie pozwolić na płacenie za pokój, czasem studia dużo kosztują i takie tam. Tyle, że sporo z tych osób, tych pod trzydziestkę, dopiero kończyła licencjaty, tłumacząc się, że egzaminy super trudne, że to że siamto. Prawie nikt nie pracował. A ja pytałam się siebie, co oni robią przez ten czas, jeżeli przez 10 lat robisz trzyletnie studia i nie pracujesz w międzyczasie to coś tu nie gra. Włosi mają na wszystko czas. 25 lat to za wcześnie na ślub, a trzydzieści to jeszcze nie czas na dziecko.

I tak tworzą się kuriozalne sytuacje, gdy Mamma italiana kupuje swojemu czterdziestoletniemu synowi buty (bez niego obecnego przy tym), bo wie jakie on ma stopy i jakie będą na niego dobre. Albo pierworodny czterdziestoletni, który nie umie po sobie sprzątnąć ze stołu i matka italiana, która pada na twarz ze zmęczenia, ale lata wciąż i wciąż wokół niego. Kiedyś uśmiałam się nieźle, ale tak w ukryciu, bo na głos nie wypadało, bo sytuacja miała się tak: trzydziestosześcioletni syn dostał pracę dosyć daleko od domu. Codzienne dojazdy go męczyły, więc zastanawiał się nad tymczasową wyprowadzką w domu. Jego tata opowiadał cały zmartwiony, no bo jak on (syn) sobie poradzi, jak będzie robił zakupy, jak będzie gotował… A mi tylko przyszło do głowy, że mój Tato w wieku 36 lat miał już dwójkę całkiem dużych dzieci i wiedział gdzie się kupuje mięso i warzywa.  Jakoś tak mi się to w głowie nie mieści. Mnie wychowano inaczej, gdy tylko byłam w domu starałam się wyręczyć rodziców jak tylko umiałam, czy to sprzątając czy gotując obiady. Mamma italiana nie da się wyręczyć. Czasem potrafi się nawet obrazić jeśli nie dasz się sobie pomóc, albo jeśli nie przyjmiesz jej podarunku w postaci zamrożonego prosiaka.

Potem doszłam do wniosku, że dla tych Dużych Chłopaków, tak jest po prostu wygodniej. Mama ugotuje, mama wypierze, mama zapłaci za rachunki, a oni mogą się w pełnie oddać swoim zajęciom. Mniej zmartwień, dłużej młodzi.  W końcu na Sardynii ponoć ludzie żyją najdłużej…

ps, ten tekst nie ma na celu obrażenia kogoś, to tylko moje obserwacje.

Komentarze

  1. Eeeeee, aaaaale.... ehhh. W sumie poczułem się młodziej, a czułem się już tak staro, zanim to przeczytałem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O lekarzach

Dziś będzie o lekarzach. Wchodząc na fb natknęłam się na wiele postów na temat protestu lekarzy rezydentów. Po przeczytaniu paru komentarzy pod postami protestujących lekarzy, matek na rezydenturze itp.  znów straciłam wiarę w ludzi. A przecież tak nie może być! Ta sprawa nie powinna być nikomu obojętna. I może zanim zaczniecie krytykować, zanim dacie się ponieść propagandzie TVP to zatrzymajcie się chwilę i pomyślcie sami. A oto jak ja to widzę: Studiowanie medycyny do najprostszych nie należy. Pewnie jest kilka kursów, które można, brzydko mówiąc, olać, jednak cała reszta jest istotna. Nie możesz nauczyć się czegoś metodą "tylko na jutro, potem zapomnę", jak to mi się zdarzało z kursami historii. Bo właśnie w momencie "potem zapomnę" na tobie może spoczywać odpowiedzialność za drugie życie. Po studiach i po rocznym stażu w sumie dalej jesteś nikim, no bo jak to, lekarz bez specjalizacji? A specjalizacja to kolejne lata nauki. Pamietam jak byłam mała i jeździliś...

Znów na drodze

Pewnie powiecie, że to staje się już nudne, ale dzisiaj znów będzie o kierowcach. Każdej zimy w Polsce po pierwszych opadach śniegu w mediach pojawia się to zdanie: "Zima znów zaskoczyła drogowców". Tutaj śnieg nie pada. lecz mam wrażenie, że rolę śniegu przejął deszcz i gdy tylko pada "deszcz zaskakuje kierowców". Nie wiem, co jest tego powodem. Może to, że tutaj przez osiemdziesiąt procent roku świeci słońce, a może to, że kursy na prawo jazdy nie są zbyt wymagające. W każdym razie, zawsze gdy zaczyna padać na drogach zaczyna dziać się dziwnie. Istny chaos. Meksyk - jak to mówił jeden z naszych nauczycieli. Dojeżdżam do pracy cztery razy w tygodniu, w jedną stronę 30 km i z powrotem to samo. Praktycznie za każdym razem gdy pada deszcz spóźniam się do pracy, mimo, że nie mam w zwyczaju się spóźniać. W deszczowe dni wypadki na drogach rosną jak grzyby w lasach. Jeden za drugim. Dzisiaj lało całą noc i cały ranek. Wyjeżdzam do pracy, ledwo przejechałam 1 km - bach...