Przejdź do głównej zawartości

Dzień1 i 2

Dzień 1.
Moglibyście zapytać dzień pierwszy czego? Mogłabym się nawet starać odpowiedzieć. Np. dzień pierwszy po śmierci pierwszego dorosłego karalucha, który ośmielił się przekroczyć progi mojego skromnego, 6-metrowego królestwa. Prawda? Prawda. Wczoraj ukatrupiłam jednego z naszych mieszkaniowych przyjaciół tarasowym klapkiem. Ale czy dzień pierwszy po śmierci karalucha brzmi dobrze? Może. Jednak chyba nie o to chodzi.
Dzień 1. Czasu kiedy zaczęłam liczyć dni, ale nie od końca tylko od początku. Może później dorobie do tego jakąś ideę. Jak do mojego zegarka z „R”.
(dzień 1. Wdrażania w życie planu księżniczka,
dzień 1 poważnego podejścia do życia <BOH?>
dzień 1 rozmyślania nad menu na piątkowy obiad <TAAAAK!>
dzień 1 podbijania świata)

Dzień 2
Jednak nie tak łatwo skumulować wszystkie myśli w jedną całość i przekazać to słowami. Pomijając już problem, który język wybrać lub czy aby na pewno te słowa są w tym języku, w którym piszę. Dzień pierwszy zamienił się w drugi, ponieważ wykład się skończył, tym samym czas poświęcany na błahostki zamienił się w czas przeznaczany na rzeczy poważne. Dzień zamienił się w noc, noc znowu w dzień.

Czasem myślę, że żyję jednocześnie w dwóch równoległych światach. Jeden jest prawdziwy, drugi jest w mojej głowie. Wędrując ulicami naszego świata, w głowie chodzę ulicami świata mojego, tworząc zdarzenia, historie, epizody. Historie, które można by przelać na papier, ale gdy przychodzi co do czego brakuje mi słów i ten piękny głęboki świat staje się nagle płaski, nijaki i jakby pusty. Mogłabym być reżyserem. Słowa zastąpiłabym obrazami. Ale to też chyba nie tak łatwo.

Do dnia drugiego mogłabym jeszcze dodać, że to zaskakujące, ale we Włoszech chyba nie są zaprzyjaźnieni z dywanami. A jak są to to skrzętnie ukrywają. Ponadto i z parkietem się chyba nie lubią za bardzo. Tak więc, całe nasze mieszkanie jest wyłożone kafelkami. W lecie dają miły chłód, w zimie.... Sami sobie dopowiedzcie, W każdym razie, to co chciałam powiedzieć, to jedno zdanie: bardzo się brudzą.
Dnia trzeciego będzie kolacja. Tak więc do zaś moi drodzy (jeszcze nie istniejący) czytelnicy!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O lekarzach

Dziś będzie o lekarzach. Wchodząc na fb natknęłam się na wiele postów na temat protestu lekarzy rezydentów. Po przeczytaniu paru komentarzy pod postami protestujących lekarzy, matek na rezydenturze itp.  znów straciłam wiarę w ludzi. A przecież tak nie może być! Ta sprawa nie powinna być nikomu obojętna. I może zanim zaczniecie krytykować, zanim dacie się ponieść propagandzie TVP to zatrzymajcie się chwilę i pomyślcie sami. A oto jak ja to widzę: Studiowanie medycyny do najprostszych nie należy. Pewnie jest kilka kursów, które można, brzydko mówiąc, olać, jednak cała reszta jest istotna. Nie możesz nauczyć się czegoś metodą "tylko na jutro, potem zapomnę", jak to mi się zdarzało z kursami historii. Bo właśnie w momencie "potem zapomnę" na tobie może spoczywać odpowiedzialność za drugie życie. Po studiach i po rocznym stażu w sumie dalej jesteś nikim, no bo jak to, lekarz bez specjalizacji? A specjalizacja to kolejne lata nauki. Pamietam jak byłam mała i jeździliś...

Dobre bo polskie

Dzisiaj będzie znów o jedzeniu. Parę dni temu minęły równe dwa lata odkąd mieszkam tutaj. Wszyscy się pytają „jak się żyje na Sardynii?”. Na to pytanie odpowiadałam również w którejś notce, ale dzisiaj będzie o jedzeniu! Na Sardynii je się bardzo dobrze. Produkty są zazwyczaj świeże (nawet w supermarketach!) często z lokalnych upraw.  Bogactwo ryb i owoców morza niekiedy może nawet zawstydzić asortyment naszego polskiego makro. Jednak mimo tych wszystkich pyszności, czasem mi brakuje naszych polskich specjałów, przywodzących na myśl rodzinny dom. Oto lista kilku produktów, których mi brakuje najbardziej, a których zakup na Sardynii jest niemożliwy lub niezwykle trudny/drogi. 1. Twaróg – jestem ogromnym wielbicielem serników, a jak przygotować sernik bez naszego pysznego polskiego twarogu? Co prawda jest ricotta, ale to jednak nie to samo. Jak byłam mała na śniadanie często jadłam kanapki z twarogiem i miodem. Pyszności! A pierogi ruskie? A naleśniki? A makaron z serem? Same ...

Walka z żywiołem

Napisałam tę notkę miesiąc temu, ale chyba wcale nie miałam ochoty jej wrzucić, bo nie dotyczy miłych wspomnień. Skoro jednak jest już napisana, to niech będzie i na blogu, ku przestrodze. Za oknem widzisz ogień zbliżający się w twoją stronę. Masz dwie może trzy minuty na opuszczenie domu. Co zabierasz ze sobą? Znacie te pytania? Coś w stylu „co zabierzesz ze sobą na bezludną wyspę” tylko bardziej w obliczu katastrofy. Gorzej jak takie pytania pojawiają ci się w głowie nie z powodu jakiejś głupiej zabawy, lecz dlatego, że za oknem naprawdę widzisz ogień. Jeśli chodzi o żywioły i katastrofy z nimi związane, to chyba bardziej jesteśmy przyzwyczajeni (choć może to nie do końca dobry dobór słowa), my – Polacy, do wody i powodzi. Powódź z 97 roku pozostanie w mojej pamięci chyba na zawsze. Potem, na przestrzeni lat, zdarzały się kolejne powodzie, mniejsze i większe. Sardynia z powodziami raczej nie miewa problemów. Czasem są małe podtopienia spowodowane silnym deszczem, j...